Zwierzęta z Baker Street. Wielcy mali detektywi
Gry detektywistyczne mają grono wiernych fanów, do których sam się zaliczam. Nie jest to jednak gatunek dla każdego, bo czasem bardziej przypominają czytanie książki, niż planszówkę. Przy czym nie mówię, że to źle!
W tym roku mijają już 42 lata od premiery klasyka gier dedukcyjnych – Sherlock Holmes: Consulting Detective. Gatunek ten w moim odczuciu mocno odżył w ostatnich latach za sprawą takich serii, jak Detektyw, Kroniki Zbrodni czy książek paragrafowych. Doczekaliśmy się też w końcu polskiego wydania SHCD – Sherlock Holmes: Detektyw Doradczy. Choć jest to nieco inne doświadczenie od “klasycznych” planszówek, bardzo lubię od czasu do czasu usiąść do tego typu zagadek. W związku z tym od razu zastrzygłem uszami, gdy po raz pierwszy usłyszałem, że Lucrum Games wyda u nas Zwierzęta z Baker Street.
Słówko o autorach gry, Clémentine Beauvais i Dave Neale. Beauvais jest znaną francuską pisarką i tłumaczką książek dla dzieci i młodzieży. Z kolei Neale ma doświadczenie z grami narracyjnymi – współtworzył nowe scenariusze do SHCD, a także m.in. dwie “Sherlockowe” misje w serii Unlock. Trzeba zatem przyznać, że trudno o lepsze combo do stworzenia takie gry, jak Zwierzęta z Baker Street.
Dniem i nocą
W Zwierzętach z Baker Street wcielamy się (wspólnie – gra jest kooperacją) w cztery stworzenia. Sikorka Briar, pajęczyca Calabash, mysz Cherrywood i żaba Clay to czwórka przyjaciół Toby’ego – psa samego Sherlocka Holmesa. Ludzie pojawiają się nieco w tle, natomiast naszym zadaniem będzie rozwiązywanie spraw dotyczących świata zwierząt. W związku z tym spotkamy też innych przedstawicieli okolicznej fauny – m.in. jeża, lisa, szczury, krety czy sowę.
W grze zawsze występuje cała czwórka naszych bohaterów – również, jeżeli siadamy do niej w mniej niż 4 osoby. Każde z nich ma bowiem inną specjalizację, a współpraca jest niezbędna. Nasza grupa bohaterów się raczej nie rozdziela – reprezentuje je jeden wspólny pionek, którym poruszamy się po okolicy Baker Street (czyli po planszy). Każda sprawa, jaką przyjdzie nam rozwikłać, określa, jakie miejsca możemy odwiedzić oraz ile mamy na to czasu. Jest to oznaczane żetonami kłódek (w zablokowanych lokacjach) i czasu (każde zbadane miejsce zabiera nam jeden żeton). Rozgrywka z grubsza polega na przemieszczaniu się, czytaniu i zbieraniu poszlak, które doprowadzą nas do rozwiązania. Czasami zmienia się też pora dnia, co polega na obróceniu planszy na drugą stronę i wymianie dostępnych lokacji.
Pomoc niosą
W pudełku znajduje się 7 spraw (wliczając wprowadzenie w formie prostego tutorialu). Każdą z nich rozpoczynamy lekturą wstępu z Księgi Spraw, która wprowadza nas w szczegóły śledztwa. Następnie rozmieszczamy żetony kłódek oraz czasu i zaczynamy przygodę. Do Księgi Spraw natomiast wracamy również na sam koniec rozgrywki, aby przeczytać podsumowanie w formie epilogu.
Przemieszczając się do dowolnej lokacji, kładziemy na niej żeton zegara i stawiamy nasz pionek. Następnie odszukujemy właściwą kartę przypisaną do tego miejsca w tej sprawie. Po krótkiej lekturze możemy zdecydować, czy chcemy użyć któregoś z naszych bohaterów lub ew. zebranej wcześniej wskazówki.
Do tego właśnie potrzebujemy całej naszej czwórki. Każde zwierzę ma na rewersie swojej karty kilka rączek od szkieł powiększających. Górne połówki znajdują się z kolei na kartach miejsc. Naszym celem jest dopasowanie dwóch kart w ten sposób, aby połączyć dwie części lupki wskazującej nową kartę (z liczbą), co pozwala pchnąć śledztwo do przodu. Problem w tym, że zawsze trzeba wybrać odpowiednie zwierzę do danego zadania. Jeśli musimy coś odnaleźć, najlepiej wybrać Cherrywood. Z kolei jeśli wymagany jest giętki język, lepiej wykorzystać Claya. Jeżeli wybierzemy niewłaściwego bohatera, możemy stracić dodatkowy żeton czasu lub nawet zostać przegonieni z danej lokacji. Brutalna siła Calabash może być złym rozwiązaniem, kiedy próbujemy się gdzieś zakraść!
Gdy chwycą trop
Zasady łapie się w lot, bo tak naprawdę są tu głównie po to, by nie utrudniać zabawy w dochodzenie. System łączenia lupek jest intuicyjny i genialny w swej prostocie. Daj nam też uczucie natychmiastowej gratyfikacji po tym, kiedy poprawnie wydedukujemy, co należy zrobić. Każde poprawne połączenie popycha nas w stronę rozwiązania. Istotne wskazówki są często zaznaczone w treści karty pogrubionym tekstem, co dodatkowo ułatwia sprawę i nakierowuje nas na trop.
Zwierzęta z Baker Street, podobnie jak SHCD, Detektyw czy Kroniki Zbrodni, w ogromnej części skupiają się na czytaniu i analizowaniu treści. Także i tu jednak sporadycznie pojawiają się inne zagadki oraz wizualne wskazówki – na planszy lub kartach. Są one jednak na dość prostym poziomie. Dodatkowo nie ma tu „otwartych” pytań – jesteśmy raczej prowadzeni za rękę i ostateczne rozwiązanie na pewnym etapie po prostu samo nam wpada w łapki. Nie znaczy to, że w grze nie ma zwrotów akcji – zarówno na poziomie fabularnym, jak i mechanicznym kilkukrotnie można się zaskoczyć.
To już im się nie wymknie z rąk
Nie ma co owijać w bawełnę – Zwierzęta z Baker Street mimo pudełkowego wieku 10+ są grą przeznaczoną dla młodych odbiorców. Z uwagi na pewną dozę brutalności może nie dla cztero/pięciolatków, ale w sam raz dla dzieci w wieku szkolnym. Motyw zwierzęcych detektywów, jak i niepozbawione humoru teksty przywodzą na myśl disneyowskie bajki pokroju „Drużyny RR” czy „Bazylego, wielkiego mysiego detektywa”. Zaznaczę, że sam nie grałem z dziećmi – wszystkie 7 spraw przeszliśmy wspólnie z żoną. I podobnie jak w przypadku bajek Disneya, także tutaj dorośli mogą się dobrze bawić, biorąc poprawkę na to, że nie są podstawową grupą docelową. My się naprawdę wkręciliśmy i poczuliśmy nutkę żalu, żegnając się z naszymi bohaterami po zakończeniu ostatniej sprawy.
Bo – przechodząc już do meritum, czyli do wrażeń – Zwierzęta z Baker Street bardzo przyjemnie mnie zaskoczyły! Na poziomie mechanicznym jest to bardzo eleganckie, sprytne wprowadzenie do gier detektywistycznych. Sama mechanika w tym przypadku by jednak nie wystarczyła – ważne, że historie napisane są z polotem i naprawdę się w nie można wkręcić! Każdy bohater ma swoją wyraźną osobowość, postaci nie są jednowymiarowe, a dzięki zmienianiu pór dnia i obracaniu planszy czujemy, że badany świat żyje i się zmienia. Choć każda historią jest zamkniętą całością, pewne wątki powracają w kolejnych sprawach, co jeszcze bardziej angażuje graczy.
Brygada Baker Street
Świetnie napisane sprawy to jedno, natomiast ich rozwiązywanie ma też bardzo dobre tempo. Przez dostępność wielu lokacji gra sprawia wrażenie w pełni otwartej, nawet jeżeli w praktyce każda historia jest dość liniowa i wymaga tak czy inaczej pozbierania wszystkich tropów. Dobrze został też rozwiązany problem trudności gry. Zazwyczaj dostajemy lekki zapas czasu, który sprawia, że można raz czy dwa pójść za fałszywym śladem i wciąż wygrać. Jeżeli się zatniemy, możemy natomiast zawsze skorzystać z podpowiedzi Toby’ego. Pies Sherlocka Holmesa pełni podobną funkcję, co jego pan w SHCD – jest naszym konsultantem. Jeśli natomiast skończą się żetony zegarów, gramy po prostu dalej bez dalszego ograniczenia, choć ze świadomością, że nie wygraliśmy w przewidzianym czasie. Nam się udało za każdym razem, ale uczciwie dodam, że co najmniej dwa razy w ostatniej chwili!
Przyczepić się mogę wyłącznie do samej obsługi gry. Po pierwsze, jest w niej dużo tekstu i to może być problematyczne zwłaszcza grając z młodszymi dziećmi. Większość znajduje się na kartach i napisana jest dość drobnym drukiem, więc trzeba albo czytać na głos, albo podawać je sobie. Co prawda ma to też zalety – buduje poczucie wspólnego przeżywania przygody – ale de facto najłatwiej byłoby grać w Zwierzęta solo. Chociaż ja odradzam – bawiłem się dobrze także dlatego, że mogliśmy się naradzać. Liczne karty niestety powodują też, że na stole robi się w pewnym momencie bałagan. Część kart po przeczytaniu wprawdzie od razu odkładamy do pudełka, ale zwłaszcza w końcowych sprawach musimy mieć ich pod ręką naprawdę dużo. Tak czy inaczej, lekki chaos na stole jest aspektem, który mogę wybaczyć.
Podsumowanie
Zwierzęta z Baker Street są bardzo dobrą, świeżą i wciągającą propozycją dla fanów gier detektywistycznych. Jeśli chodzi o półkę docelową, wpadają gdzieś pomiędzy Kroniki Przygody a SHCD. Literacko gra się przy tym broni na tyle, że zarówno dzieciaki, jak i dorośli powinni się przy niej dobrze bawić. Można ją traktować albo jako rozluźniający odpoczynek po znacznie trudniejszych grach lub wręcz przeciwnie – jako znakomite wprowadzenie do gatunku. Jestem miło zaskoczony i będę polecał grę rodzinom z dziećmi. Mam też nadzieję, że to nie ostatni projekt autorów – udowodnili, że mają duży potencjał na robienie dobrych planszówek w tym klimacie.
Zalety:
- dobrze napisane, wciągające historie
- nie jest zbyt dziecinnie również dla dorosłych
- świetna, minimalistyczna mechanika
- humor
- wrażenie nieliniowości
Wady:
- dość proste zagadki (jeżeli szukamy czegoś bardziej wymagającego)
- trochę bałaganu na stole
- sporo czytania – potencjalnie problematyczne w graniu z dziećmi
Końcowa ocena:
Zwierzęta z Baker Street to naprawdę świetna gra w swojej kategorii! Jeśli grywamy z dziećmi w wieku podstawówkowym, to zdecydowanie warto się nią zainteresować. Dla samych dorosłych nie będzie to zbyt ambitna rozrywka, ale i tak można zagrać z przyjemnością – potwierdzam z autopsji.